Reklama

Nowy, wspaniały pandemiczny świat.

Środa, 16 Wrzesień 2020

Pandemia koronawirusa zmieniła świat. Czy tylko na dziejową chwilę trwającą kilka miesięcy, czy zmiany będą trwałe? Zobaczymy, w końcu mamy ten przywilej, że przyszło nam żyć w ciekawych czasach. Niemniej pewne zmiany wprowadzone na czas epidemii warto zachować na stałe.

Ot, weźmy pierwszy z brzegu przypominany nam na każdym kroku social distancing, czyli utrzymywanie fizycznego dystansu między ludźmi w celu zapobiegania rozprzestrzenianiu się koronawirusa. Nie wiem, czy dacie Państwo wiarę, ale w początkach epidemii, kiedy poszliśmy z żoną na zakupy do pobliskiego Dunnes Stores, ochrona nawet nam kazała zachować 2-metrową odległość od siebie, nie zważając na tłumaczenia, że jesteśmy małżeństwem. Porządek musi być! Sam z natury jestem raczej introwertykiem, źle znoszę naruszanie mojej przestrzeni osobistej przez obce osoby, więc social distancing jest dla mnie czymś naprawdę świetnym. Wreszcie nikt nie trąca mnie wózkiem w podudzie w kolejce do sklepowej kasy i nie kaszle w kark, siedząc za mną w autobusie. Naprawdę chciałbym, żeby tak zostało.



Idąc dalej: mycie rąk, szczególnie po wizycie w toalecie. Jeżeli myślicie, że wszyscy karnie robili to wcześniej, to jesteście w mylnym błędzie, jak mawiała pani Zosia z „Czterdziestolatka”. Przy czym swoje twierdzenie opieram tylko na tzw. obserwacji uczestniczącej w toaletach męskich, mając nadzieję, że pań to nie dotyczy. Ba, trafiały się i takie orły, które wręcz ostentacyjnie i z pogardą mijały tych, co to cierpliwie stali w kolejce do umywalki i suszarki. A zaraz później dotykali klamek, witali się z innymi osobami i sięgali po wspólne orzeszki w pubie. Teraz presja społeczna się zwiększyła i gdy w grę oprócz bakterii weszły też wirusy, szczególnie te z koroną, już niejeden taki zagorzały przeciwnik wody i mydła spotkał się ze słuszną reprymendą. Widziałem i słyszałem.

Pozostając w temacie higieny, weźmy takie pakowanie pojedynczych produktów spożywczych w sklepach. Skończyło się macanie czy wręcz podgryzanie bułek przez bezstresowo wychowywane pociechy i odkładanie ich (bułek, nie pociech) na miejsce przez niewidzące żadnego problemu mamusie. Mniejsze mam też szanse, że ktoś mi nakaszle i nakicha na drożdżówkę czy kremówkę. Tak, rozumiem, że większa ilość opakowań to nic dobrego, ale jeżeli już, to oszczędności szukałbym gdzie indziej. Ot, choćby w zakładach mięsnych, gdzie masa bezsensownie zużywanego plastiku jest chyba większa od masy ciał przerabianych tam zwierząt.



Kolejna rzecz to mierzenie temperatury. Sam mam mierzoną codziennie zaraz po wejściu do firmy, w której pracuję, gdy przechodzę pod czujnym okiem kamery termowizyjnej. Z tego co wiem, ochrona już kilka osób zawróciła do domu z powodu podwyższonej temperatury, sygnalizującej wyraźnie jakiś stan chorobowy. I bardzo dobrze. Pół biedy, kiedy ktoś nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest chory. Niemniej w życiu zawodowym chyba każdy z nas spotkał takich pazernych idiotów, którzy wiedząc, że są chorzy, cali obsmarkani przychodzili do pracy, bezkarnie zarażając innych. A spróbuj zwrócić takiemu uwagę, szczególnie gdy pracuje na nadgodzinach za podwójną stawkę, to gotów ci śrubokrętem oczy wydłubać. Ile razy przez takie skrajnie egoistyczne persony, widzące tylko koniec swojego zasmarkanego nosa, sam kilka dni później musiałem brać wolne, rezygnując z tygodniówki, za to kupując garść paracetamolu, który jak wiadomo jest tutaj lekiem na całe zło. Ale widocznie ich ból był lepszy niż mój.

Na koniec najbardziej chyba kontrowersyjna sprawa: maseczki. W błyskawicznie rozwijających się krajach azjatyckich od lat są normą. U nas, dla dumnego sarmaty to kaganiec, który władza mu zakłada, żeby za jego pomocą wszczepić chipa czy jakoś tak. Oczywiście znam wszystkie tezy, że maseczki powodują grzyba, raka i syfilis. Szkoda tylko, że Azjaci, o statystycznie ponad przeciętnym ilorazie inteligencji w porównaniu z resztą świata, jeszcze o tym nie wiedzą. Tak, ja wiem, że w maseczce jest niewygodnie. Ba, wiem to jak mało kto, bo sam przez 12-godzinną zmianę muszę taką nosić i to bez taryfy ulgowej w postaci wystającego nad nią nosa. W dodatku muszę w niej pracować fizycznie, bywa, że dość ciężko. Więc skoro ja, gruby facet koło pięćdziesiątki mogę w niej wytrzymać, pracując fizycznie przez cały dzień, to i Ty możesz wytrwać te 15 minut w sklepie czy aż całe 3 godziny, siedząc wygodnie w samolocie.



Ale warto na to spojrzeć i z drugiej strony: mam wrażenie że od czasów wprowadzenia maseczek poziom estetyki w miejscach, w których trzeba je nosić wybitnie wzrósł. Sam uważam, że gdybym nie był szczęśliwie żonaty, to z moją radiową urodą miałbym większe szanse u płci pięknej, będąc w gustownej maseczce niż z moim zwykłym wyrazem twarzy. I golić się można rzadziej, bo w końcu pod maseczką aż tak nie widać, przez co skóra odpocznie, a włos nabiera miękkości. Same zalety. No dobrze, trochę błaznuję, ale jednak fakty są takie, że w maseczce trudniej na kogoś nakasłać, szczególnie przy zachowaniu social distancing, co jak dla mnie jest wybitnie na plus. I nie ma znaczenia, czy wierzymy w pandemię koronawirusa czy nie, bo nadal istnieją inne grypopodobne wirusy, które każdego roku skutecznie uziemiają w domu tysiące ludzi, oczywiście oprócz wymienionych wcześniej aspołecznych person, które z gorączką i zasmarkani po pas muszą koniecznie przyjść na nadgodziny. O ile takich typków pracodawca może i powinien odesłać do domu, o tyle trudno wyprosić ze sklepu wyraźnie zakatarzonego klienta, przy czym katar byłby tutaj najmniejszym problemem. W tym przypadku obowiązkowe maseczki dla klientów pomogą chronić sklepowy (i nie tylko) personel, który i tak na co dzień wchodzi wystarczająco wiele razy w interakcje z innymi ludźmi.

Na koniec kwestie podróży i wypoczynku. Problemy z przekraczaniem granic i ciągle obowiązkowe tu i ówdzie kwarantanny powodują, że wiele osób zamiast zwiedzać obce kraje, zostawia pieniądze w swoim własnym, przy okazji lepiej go poznając. Jak to w połowie XIX w. pisał Stanisław Jachowicz: „Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie. A boć nie śliczne te wioski liczne? Ten kraj kochany?". Obojętnie, czy mieszkamy w Irlandii czy na Ojczyzny łonie, nadal często właśnie sami nie wiemy, co posiadamy. I tu i tam są setki, jeżeli wręcz nie tysiące miejsc wartych zobaczenia, często życia może na to nie starczyć. To też powinno skłonić do refleksji, czy może zamiast nabijać kabzę komuś w mniej lub bardziej egzotycznym państwie, najpierw warto sprawdzić, co kraj, w którym mieszkamy ma do zaoferowania? A nawet tutaj, zamiast zostawiać sporo gotówki w mniej lub bardziej ekskluzywnym hotelu, który teraz próbuje „na szybko” odrobić straty z powodu lockdownu, a którego właściciele z reguły mieszkają w innej części świata, może lepiej dać zarobić kilka euro lokalnemu farmerowi w zamian za zgodę na rozbicie namiotu na prowadzonym przez niego campingu? Świetna rzecz, szczególnie gdy w dobranym towarzystwie, bliżej natury, a i social distancing łatwiej zachować.

Pandemia się skończy, a pewne świeżo przyswojone zmiany zachowań być może powinny pozostać. Oczywiście najważniejszym jest nie popadanie w skrajności i we wszystkim trzeba zachować umiar – jak twierdził Hipokrates, ojciec współczesnej medycyny. Czego Państwu i sobie życzę.

Piotr Słotwiński

Komentarze
Notowania walut
Pogoda w Angli
reklama